Wayne
Little Admin
Dołączył: 11 Lip 2007
Posty: 157
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: Sin City }:>
|
Wysłany: Nie 22:39, 02 Gru 2007 Temat postu: Nasze Fantazje Muzyczne:) |
|
|
Jak wyzej... Pomysł wpadł mi do głowy podczas pisania wypracowanka z Polskiego z podobnego tematu... Moje o Doorsach:D
Rok 1970... Kalifornia, Los Angeles, jakaś sala koncertowa... Skąd się tu wziąłem?? Nie wiem. Stałem tuż pod sceną na której było kilka instrumentów, przede mną kilku ochroniarzy pilnujących, by oszalały tłum nie wdarł się na scenę. Koło mnie i za mną – tysiące młodych ludzi czekających na koncert… Nie mogłem się nadziwić, skąd się nagle wziąłem w L.A. i to jeszcze na początku lat ‘70tych ubiegłego wieku… Nie wiedziałem też, jaka grupa miała tu zagrać, dopóki nie usłyszałem nagle krzyku kilku tysięcy ludzi The Doors! The Doors! i wtedy moje zdziwienie nabrało niewiarygodnych rozmiarów…
Chciałem krzyczeć razem z tłumem, jednak nie wydałem z siebie żadnego dźwięku, gdyż byłem w szoku… Szoku, którego nie da się opisać…
Nagle pomyślałem sobie „Ale to znaczy, że… że… Jim Morrison żyje! I zaraz usłyszę na żywo Jego głos!” i po tej myśli o mało nie zemdlałem… Jednak dalej trzymałem się twardo na ziemi. Ocknąłem się, gdy nagle usłyszałem pełen entuzjazmu krzyk fanów – Ray Manzarek, klawiszowiec grupy, wszedł na scenę i zaczął się witać z fanami. Jakież to dziwne było oglądać tego człowieka za młodu na żywo…
Podczas gdy tłum wrzeszczał z zachwytu, ja tylko stałem i wpatrywałem się ze zdumieniem na młodego Raya. Cały czas się szczerze uśmiechał, a jego okulary wesoło pobłyskiwały. Stał tylko kilkadziesiąt centymetrów ode mnie… Po chwili pomachał nam, odgarnął swe jasne włosy i usiadł za klawiszami.
Niedługo potem następny szok – Na scenę weszli gitarzysta zespołu, Robbie Krieger oraz perkusista – John Densmore. Na sali rozległy się znów okrzyki i gwizdy, a muzycy uśmiechali się i machali do tłumu. Robbie spojrzał na mnie... i się uśmiechnął. Nie mogłem tego uśmiechu odwzajemnić i tylko stałem gapiąc się na niego z otwartymi ustami i niezmiernym zdziwieniem w oczach. Zdaję sobie sprawę z tego, że to głupio wyglądało, ale cóż…
John usiadł za swoją perkusją, a Robbie zaczął nastrajać swoją gitarę… Brakowało tu jeszcze tylko jednej osoby… Jima. Stojący koło mnie chłopak zaczął krzyczeć Jim! Jim! po czym reszta publiczności też zaczęła wykrzykiwać imię wokalisty Doors, oczywiście oprócz mnie, gdyż szok nie pozwolił mi zrobić cokolwiek.
Nagle zgasły wszystkie światła, a tłum ucichł. Na sali zapanowała cisza jak w pustym kościele. Nagle usłyszałem skrzypnięcie desek. To Jim Morrison wszedł na scenę, wszystkie światła znów się zaświeciły, a tłum zaczął gwizdać i krzyczeć. Jim wstrząsnął swoimi ciemnymi, gęstymi i falistymi włosami, a na Jego twarzy pojawił się uśmiech. Stał blisko mnie, wpatrywał się w zamyśleniu przed siebie… Nagle zaczął coś mówić do tłumu, ale że nie znam zbyt dobrze angielskiego i ponieważ ciągle byłem w szoku zrozumiałem tylko kilka słów…
Po krótkiej rozmowie Jima z fanami usłyszałem pierwsze dźwięki hitu „Light My Fire” . Morrison zaczął śpiewać pierwsze strofy tej piosenki… Miał zamknięte oczy i był skupiony. Nagle otworzył oczy i spojrzał krótko na mnie.
Gdy nastąpiła bardzo psychodeliczna solówka instrumentalna „Light My Fire” Jim zaczął swoje popisy sceniczne. Skakał, dopingował skupionych na grze pozostałych muzyków, zwracał się do publiczności. Krótko mówiąc: Tryskał energią.
Gdy solówka się skończyła (znacznie dłuższa, niż ta którą wszyscy dobrze znają z studyjnego albumu kapeli pt. „The Doors”) Jim znów zaczął śpiewać.
Następnym kawałkiem był długi „When The Music’s Over”. Gra Raya była naprawdę pełna magii, Robbie grał na gitarze tak, jakby to miała być Jego ostatnia gra w życiu, John był bardzo skupiony na swojej grze, zaś Jim stał w miejscu z zamkniętymi oczami i hipnotyzował publiczność swym głosem, śpiewając kolejne strofy piosenki.
Powoli przestało mnie to dziwaczne zdarzenie szokować i zacząłem zachowywać się tak, jak większość publiki – śpiewałem razem z nimi, odpowiadałem entuzjastycznym wrzaskiem na każdy ruch członków The Doors.
Zagrali wtedy „Roadhouse Blues” , „Alabama Song”, „Back Door Man” , „Five To One”, „Break on Trough”, „People Are Strange” i jeszcze wiele innych kawałków. Cały czas dokładnie obserwowałem wszystkich członków zespołu. Nie wiem, jak jest na innych koncertach, ale tu… Oni wszyscy byli szczęśliwi. Szczególnie Ray, który zawsze zagadywał do publiki. Jim zaś wprowadzał fanów w jakiś trans. Naprawdę, to było coś wielkiego…
Po „Soul Kitchen” nastąpiła chwila przerwy… Wszystkie światła zgasły. Wszyscy jednak wiedzieliśmy, że to nie koniec… Po kilku minutach muzycy wrócili na scenę, jednak światła nadal były zgaszone. Jim zapytał: Is everybody in? trzy razy z rzędu, a potem The ceremony is about to begin… Wiedziałem od razu, co teraz będzie : „Celebaration of a Lizard”, czyli poemat i spektakl muzyczny. Po chwili Jim wrzasnął Wake Up!!! co nas doprowadziło do zupełnego szaleństwa.
Niedługo potem zauważyłem, że jakiś hipis wdziera się na scenę. Nie pomogły tu nawet osiłki z ochrony. Ten hipis rzucił się na Morrisona i zwalił go z nóg, a reszta publiki zawyła z oburzenia. Zespół przestał grać, a do akcji wkroczyli ochroniarze i usunęli natręta ze sceny. Jim wstał, otrzepał kurz ze swoich skórzanych spodni, wstrząsnął włosami i zaśmiał się krótko nic przy tym nie mówiąc. Publika zaczęła krzyczeć, a muzycy znów zaczęli grać. Jim po tym incydencie wprowadził tłum w jeszcze większą ekstazę.
Gdy „Święto Jaszczura” dobiegło końca Jim zaczął recytować swoje wiersze…
Do you know the Warm progress
Under the stars?
Do you know we exist?
Have you forgotten the keys
To the Kingdom
Have You Been Born yet?
Or are You alive?
etc. …
Morrison przez większość recytowania swoich wierszy miał oczy zamknięte, jednak podczas powyższego fragmentu „An American Prayer” Jego wodniste oczy wpatrywały się w mnie…
Koncert zakończyli utworem „Strange Days”. Słuchanie tego kawałka z płyty studyjnej o tym samym tytule powoduje, że przenoszę się w inny świat, to cóż tu mówić o koncercie…
Gdy koncert dobiegł końca, cały zespół podziękował nam za przyjście. Kilkutysięczny tłum skierował się do wyjścia. Spotkałem jeszcze Manzarka, Krieger’a i Densmor’a i udało mi się zdobyć Ich autografy… Morrison gdzieś zniknął … Powoli wracałem do swoich czasów… Niestety.
xD Buziaki;*
Post został pochwalony 0 razy
|
|